czwartek, 25 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Jarosława, Marka, Wiki| CZ: Marek
Glos Live
/
Nahoru

Cieszyn kojarzy się przede wszystkim z granicą | 21.02.2018

Ten tekst przeczytasz za 3 min. 45 s
Beata Tyrna

Beatę Tyrnę mieszkańcy naszego regionu znają przede wszystkim jako dziennikarkę. W 2001 r. cieszynianka zdobyła jednak uprawnienia przewodnika beskidzkiego i od kilkunastu lat z różną intensywnością zajmuje się także tą profesją. Opowiedziała nam, jak wyglądają turystyczne wycieczki po mieście nad Olzą i co mieszkańcy z głębi Polski wiedzą o Cieszynie i Śląsku Cieszyńskim.

 

Znajomy przewodnik wspominał, że w jego karierze przekonywano go, iż poczciwy Florian na cieszyńskim Rynku to w rzeczywistości piastowski książę. Pamiętasz podobne, niecodzienne sytuacje?

– Też słyszałam tego typu opowieści. Co innego jednak jeśli błędną wiedzę o mieście mają turyści, a co innego jeśli o zgrozoktoś zabierający się za oprowadzanie innych opowiada takie głupoty. Niedawno pewien turysta zapytał, czy symbolem Cieszyna jest... jeleń. Po prostu różowego jelonka widział przed Zamkiem, a kiedy dotarliśmy na Rynek, usłyszał o hotelu „Pod brunatnym jeleniem” i tak mu się skojarzyło.

 

Przyjezdni dużo wiedzą o Cieszynie?

Niespecjalnie. Cieszyn kojarzy się ludziom przede wszystkim z granicą. Niektórzy turyści wspominają, że przed laty jechali tędy na wakacje. Z reguły pamiętają, że najpierw stali w długiej kolejce, a potem ich „przetrzepali”. Będąc na Wzgórzu Zamkowym zawsze pokazuję im natomiast 20-złotowy banknot, na którym widnieje Rotunda. Jedni się wówczas dziwią, inni nie.

 

Kto najczęściej przyjeżdża nad Olzę?

W maju i czerwcu – jak wszędzie – zmagamy się z najazdem grup szkolnych, w lipcu i sierpniu pojawiają się u nas uczestnicy kolonii i obozów, a we wrześniu zielonych szkół. Trafiają mi się też grupy firmowo-zakładowe, które dostarczają dużo rozrywki, ale też kosztują sporo nerwów. Pamiętam na przykład grupę, której większość uczestników znajdowała się w stanie „po użyciu alkoholu”, natomiast trzech panów było mocno nietrzeźwych. Koledzy namawiali ich, by darowali sobie zwiedzanie i raczej odpoczęli, zwłaszcza że tego dnia panował straszny upał. Panowie się jednak uparli, więc poszliśmy wszyscy razem. I szybko ta trójka się zgubiła. Potem odnajdywała się i gubiła jeszcze kilkakrotnie, ale ostatecznie wszystko dobrze się skończyło.

 

Prowadzisz turystów także na lewy brzeg Olzy?

O ile mają przy sobie dokumenty (śmiech). W Czeskim Cieszynie żelaznym punktem jest gmach dawnej synagogi. Fakt, że przetrwała wojnę, jest z reguły dużą sensacją. Zawsze pokazuję też budynek polskiej szkoły, przy której opowiadam o polskim szkolnictwie na Zaolziu, co jest sporą ciekawostką dla turystów. Przy okazji mówię wówczas o PZKO i ogólnie o Polakach żyjących w Republice Czeskiej.

 

A prowadziłaś polskie grupy w głąb Zaolzia?

Miałam kilka „objazdówek” po Zaolziu. Duże wrażenie zawsze robi Żwirkowisko w Cierlicku. Dla Polaków to niezwykle interesujące miejsce. W wielu polskich miastach są ulice Żwirki i Wigury, ale ich mieszkańcy nawet jeśli mają pojęcie, kim byli lotnicy, stając przy pomniku w Cierlicku są zawsze pod dużym wrażeniem. Na cmentarzu w Stonawie opowiadam z kolei o trudnej czesko-polskiej historii. Czasami zaglądałam również na dawne przejście graniczne w Marklowicach, które także się podoba. A jeśli udaje mi się dotrzeć do Frysztatu to zabieram grupę na piwko z lokalnego browaru. Pokazuję wówczas także kościół, który raz był nawet otwarty. Kończyło się jakieś nabożeństwo i akurat ze świątyni zaczęli wychodzić ludzie. Uczestnicy wycieczki byli mocno zaskoczeni, że przed frysztackim kościołem usłyszeli język polski.


Może Cię zainteresować.