Beatę Tyrnę mieszkańcy naszego regionu znają przede wszystkim jako dziennikarkę. W 2001 r. cieszynianka zdobyła jednak uprawnienia przewodnika beskidzkiego i od kilkunastu lat z różną intensywnością zajmuje się także tą profesją. Opowiedziała nam, jak wyglądają turystyczne wycieczki po mieście nad Olzą i co mieszkańcy z głębi Polski wiedzą o Cieszynie i Śląsku Cieszyńskim.
Znajomy przewodnik wspominał, że w jego karierze przekonywano go, iż poczciwy Florian na cieszyńskim Rynku to w rzeczywistości piastowski książę. Pamiętasz podobne, niecodzienne sytuacje?
– Też słyszałam tego typu opowieści. Co innego jednak jeśli błędną wiedzę o mieście mają turyści, a co innego jeśli – o zgrozo– ktoś zabierający się za oprowadzanie innych opowiada takie głupoty. Niedawno pewien turysta zapytał, czy symbolem Cieszyna jest... jeleń. Po prostu różowego jelonka widział przed Zamkiem, a kiedy dotarliśmy na Rynek, usłyszał o hotelu „Pod brunatnym jeleniem” i tak mu się skojarzyło.
Przyjezdni dużo wiedzą o Cieszynie?
– Niespecjalnie. Cieszyn kojarzy się ludziom przede wszystkim z granicą. Niektórzy turyści wspominają, że przed laty jechali tędy na wakacje. Z reguły pamiętają, że najpierw stali w długiej kolejce, a potem ich „przetrzepali”. Będąc na Wzgórzu Zamkowym zawsze pokazuję im natomiast 20-złotowy banknot, na którym widnieje Rotunda. Jedni się wówczas dziwią, inni nie.
Kto najczęściej przyjeżdża nad Olzę?
– W maju i czerwcu – jak wszędzie – zmagamy się z najazdem grup szkolnych, w lipcu i sierpniu pojawiają się u nas uczestnicy kolonii i obozów, a we wrześniu zielonych szkół. Trafiają mi się też grupy firmowo-zakładowe, które dostarczają dużo rozrywki, ale też kosztują sporo nerwów. Pamiętam na przykład grupę, której większość uczestników znajdowała się w stanie „po użyciu alkoholu”, natomiast trzech panów było mocno nietrzeźwych. Koledzy namawiali ich, by darowali sobie zwiedzanie i raczej odpoczęli, zwłaszcza że tego dnia panował straszny upał. Panowie się jednak uparli, więc poszliśmy wszyscy razem. I szybko ta trójka się zgubiła. Potem odnajdywała się i gubiła jeszcze kilkakrotnie, ale ostatecznie wszystko dobrze się skończyło.
Prowadzisz turystów także na lewy brzeg Olzy?
O ile mają przy sobie dokumenty (śmiech). W Czeskim Cieszynie żelaznym punktem jest gmach dawnej synagogi. Fakt, że przetrwała wojnę, jest z reguły dużą sensacją. Zawsze pokazuję też budynek polskiej szkoły, przy której opowiadam o polskim szkolnictwie na Zaolziu, co jest sporą ciekawostką dla turystów. Przy okazji mówię wówczas o PZKO i ogólnie o Polakach żyjących w Republice Czeskiej.
A prowadziłaś polskie grupy w głąb Zaolzia?