wtorek, 23 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Ilony, Jerzego, Wojciecha| CZ: Vojtěch
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art 239: Serial jako dzieło sztuki | 30.04.2018

Ach, te seriale. Nie mam na myśli tasiemców w rodzaju „M jak miłość”, ale prawdziwe dzieła sztuki. Zapraszam do lektury najnowszego Pop Artu.

Ten tekst przeczytasz za 6 min.
Czy nie lepiej byłoby panowie na południu Europy? Zdjęcie z serialu "The Terror". Fot. ARC

RECENZJE 

THE TERROR

W wyścigu o najlepszy serial pierwszej połowy 2018 roku wielkie szanse na podium ma kostiumowa produkcja stacji AMC. Kostiumowa nie znaczy jednak nudna, wręcz przeciwnie. To czystej maści horror, nad którym władzę producencką sprawował nie kto inny, jak Ridley Scott.

W historycznym serialu pierwsze skrzypce grają marynarze, a w orkiestrze znajdują się zło, przemoc, perwersja, strach i ... TO. Serial oparty jest na autentycznych wydarzeniach i z tego faktu mrozi podwójnie. Zimno robi się już na sam widok nieszczęsnych marynarzy, którzy utknęli pośród lodowej połaci na misji mającej na celu odkrycie Przejścia Północno-Zachodniego. Brytyjska marynarka chciała przebadać północne wody, żeby zaoszczędzić w przyszłości na transporcie towarów z Indii i całej Azji Wschodniej. Załoga statków Terror i Erebus nie przewidziała tylko jednego, że z lodem trzeba obchodzić się delikatnie.

W lodowej pułapce czyha tajemnicze zło, mistyczna postać zabijająca w bestialski sposób uczestników ekspedycji. Ridley Scott zatroszczył się o najmniejsze szczegóły, tak, żeby strach szybko opanował nie tylko głównych bohaterów, ale też przeniósł się z ekranu na widza. Nie brakuje więc mrożących krew w żyłach scen grozy, klaustrofobicznej atmosfery na pokładzie obu statków, wszechobecnej beznadziei. Jak zapewne można wywnioskować z powyższych słów, nie wszyscy aktorzy mieli okazję dotrwać na planie serialu do końca. Tajemnicze TO skupiło się w pierwszej kolejności na dowódcach. Do roli kapitanów statków wybrano dwóch nietuzinkowych aktorów: Ciarana Hindsa (sir John Franklin) i Jareda Harrisa (Francis Crozier). Nie lubili się tak, jak kibice Liverpoolu i Manchesteru United. Napięcie między nimi rosło z odcinka na odcinek, aż tu nagle... Trzeba zobaczyć. 

Głównym przesłaniem dziesięcioodcinkowego majstersztyku jest jednak walka z własnymi słabościami. W obliczu nieznanego zagrożenia rodzą się bowiem demony w nas. I nieważne, czy znajdujemy się w epicentrum lodowej pułapki, czy też na obozie harcerskim podczas nocnej „ścieżki odwagi”.

ALIENISTA

TNT to nie tylko trinitrotoluen, mocno wybuchowa mieszanka stosowana m.in. w pociskach przeciwpancernych, ale też amerykańska stacja telewizyjna. Ongiś bardzo wpływowa, obecnie średniak, jakich wiele. To jednak może się szybko zmienić, bo właściciele wreszcie poczuli bluesa i na wzór Netflixa czy Foxa postawili na dobrze nakręcone, ambitne seriale.

Początek 2018 roku stał pod znakiem „Alienisty” (The Alienist), mrocznego serialu kryminalnego opartego na głośnej powieści Caleba Carra z 1994. Były historyk wojskowy napisał jedną z najlepszych książek kryminalnych ostatnich lat, współpracował też z producentami serialu. Wynik jest nad wyraz udany i nie zdziwię się, jeśli wkrótce padnie decyzja o „powtórce z rozrywki”, czyli nakręceniu kolejnej powieści zdorobku Carra. Wszystkie oparte są luźno na faktach historycznych, osadzone pod koniec XIX wieku w Stanach Zjednoczonych. W przypadku „Alienisty” mamy do czynienia z Nowym Jorkiem, akcja rozgrywa się zaś w 1896 roku. To ważne z punktu widzenia kontekstu historycznego, w serialu bowiem kluczową rolę pełni mroczna epoka dekadentyzmu. Świat czeka na przyjście nowej ery w dziejach ludzkości, tymczasem na ulicach Nowego Jorku grasuje seryjny morderca młodych prostytutów.

Miałem przyjemność przeczytać pierwowzór literacki i mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że serial jest równie dobry. Utrzymuje urokliwie leniwe tempo książkowe i nie brakuje w nim znaków rozpoznawczych stylu Caleba Carra – świetnie naszkicowanej epoki z dokładnymi cytatami ze świata medycyny, architektury, dziejów USA. Bohaterowie „Alienisty” próbują być po trochu „Nędznikami” Wiktora Hugo, tyle że z kryminalnym zacięciem. Tajemnicze morderstwa zamierza rozwikłać niecodzienna trójka bohaterów – dr Laszlo Kreizler (świetna rola Daniela Brühla), John Moore (Luke Evans) i Sara Howard (Dakota Fanning). Za dziewiętnastowieczny Nowy Jork na potrzeby serialu posłużył Budapeszt. Metropolia Węgier radzi sobie rewelacyjnie. Secesja budapeszteńska wymieszana z drogimi kulisami (TNT nie oszczędzało na szczęście na środkach) zdała egzamin na jedynkę z plusem. Już dawno nie oglądałem tak pięknej uczty wizualnej, w dodatku z minimalnym wykorzystaniem efektów specjalnych.

Sama akcja serialu skupia się na śledztwie prowadzonym oficjalnie przez nowojorską policję, której szefuje nie kto inny jak przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych, Theodor Roosevelt. Nieoficjalnie bestialskie morderstwa młodych mężczyzn chciałby rozwikłać wspomniany doktor psychologii, Laszlo Kreizler, bliski przyjaciel Roosevelta, a także dziennikarza –ilustratora The New York Times, Johna Moore’a. Do męskiego duetu szybko dołączy pierwsza kobieta w dziejach nowojorskiej policji, Sara Howard. W tę rolę wcieliła się z powagą i gracją Dakota Fanning, znana głównie z dziecięcych ról w przeróżnej maści komediach dla nastolatków. Oczywiście nie byliby to Amerykanie, gdyby nie wykorzystali kobiecego elementu do zagrywek o zabarwieniu feministycznym. Tak więc Sara pracująca jako sekretarka w komisariacie policji spotyka się z otwartym seksizmem ze strony współpracowników. Dla jednych jest ofiarą emancypacji, dla drugich obiektem pożądania. Twórcy serialu potrafili jednak połączyć bajdurzenie socjologiczno-społeczne z akcją trzymającą w napięciu przez wszystkich dziesięć odcinków. Kto w końcu morduje nastoletnie męskie prostytutki, o tym dowiadujemy się dopiero w samym finale serialu. Caleb Carr przestrzega bowiem zasad klasycznej powieści kryminalnej. Bliżej mu do Agathy Christie czy Artura Conana Doyle’a, niż „Kryminalnych zagadek Las Vegas”.

Janusz Bittmar

 

 



Może Cię zainteresować.