sobota, 20 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Agnieszki, Amalii, Czecha| CZ: Marcela
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art: Bohemian Rhapsody | 04.11.2018

Kto jeszcze nie obejrzał „Bohemian Rhapsody”, porywającej filmowej biografii grupy Queen, powinien szybko nadrobić zaległości. W Pop Arcie świeże wrażenia z projekcji w ostrawskim Cinema City. Od piątku można oglądać ten film również w Polsce. 

Ten tekst przeczytasz za 4 min. 15 s
Rami Malek w życiowej roli. Oscar dla najlepszej kreacji aktorskiej? Trzymamy kciuki. Fot. ARC

 

Pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów brytyjskiej grupy Queen. Kult Freddiego Mercury'ego trwa do dziś, aczkolwiek 24 listopada 2018 upłynie 27 lat od chwili, kiedy ucichło serce jednego z największych wokalistów w historii rocka.
 
Freddie Mercury (naprawdę nazywał się Farrokh Bulsara), był jedną z wielu gwiazd show-biznesu, które na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku przegrały walkę z AIDS. Film w reżyserii Bryana Singera nie skupia się jednak na tragizmie ostatnich lat życia artysty, ale wręcz przeciwnie – jest odą do radości. Chwile zwątpienia – zarówno życiowe, jak też artystyczne, zostały pokazane w filmie z dużym wyczuciem. Najpiękniejszym pomostem pomiędzy widzem a aktorami jest zaś muzyka, która w „Bohemian Rhapsody” po prostu musiała być perfekcyjna. To przecież jego ekscelencja, Queen – zespół, który wbrew powszechnym przekonaniom wcale nie zdefiniował brzmienia brytyjskiego rocka, bo swoim nieobliczalnym graniem wykraczał właśnie poza wszelkie szablony. 
 
 
 

 

 

W filmie bryluje Rami Malek, który wcielił się w postać Freddiego Mercury'ego w sposób fenomenalny. Do roli Freddiego Mercury'ego przymierzało się wielu odważnych. Założenia twórców filmowej biografii były tylko pozornie proste. W piosenkach zaśpiewanych w filmie głos oczywiście musiał należeć do Freddiego. George Michael zmarł w 2016 roku, Mika nie dorasta wokaliście Queen do pięt, a obecny piosenkarz grupy, Adam Lambert, to tylko namiastka tego, co potrafił Mercury. Kluczowe było więc znalezienie odtwórcy głównej roli. Malek godzinami oglądał w domu teledyski Queen, koncerty, telewizyjne wywiady z udziałem Freddiego. Wchłaniał bodźce niczym gąbka, a następnie trenował ruchy i gesty artysty przed lustrem. Efekt jest piorunujący. Malekowi dorównują też pozostali filmowi członkowie Queen. Bawi do łez zwłaszcza rewelacyjny sobowtór Briana Maya, brytyjski aktor Gwilyn Lee. Te same włosy, ta sama mimika twarzy, charakterystyczna postawa w trakcie solówek gitarowych. Słowem najlepszy klon od czasów owieczki Dolly.

Zaskakującym atutem „Bohemian Rhapsody” jest brytyjski humor. Wszechobecny, inteligentny, bawiący do łez. W drodze do kina obawiałem się nieco sztampowej, typowej dla większości filmów biograficznych atmosfery. I niepotrzebnie. Nad całością naprawdę śmiesznych scenek i dialogów czuwali żyjący członkowie Queen. Brian May, z wykształcenia astrofizyk, przyznał w jednym z wywiadów, że wszystko, co pojawiło się w filmie, oparte jest na prawdziwych historiach i przeżyciach. Niektóre dzieła po autoryzacji stają się nudne jak flaki z olejem, ale w przypadku Queen mechanizm kontrolny zadziałał tak, jak powinien. W efekcie oglądamy prawdziwą, daleką od tabloidowych opowiastek, historię jednego z najważniejszych zespołów w historii muzyki popularnej. Budulcem obrazu są zaś największe przeboje grupy w roli głównej z kultowymi „Bohemian Rhapsody” i „Love Of My Life” (skomponowany dla miłości swojego życia, Mary Austin) znajdujące się na przełomowym albumie „A Night At The Opera” z 1975 roku. Główny temat sześciominutowej mini opery rockowej „Bohemian Rhapsody” pojawia się z przerwami w całym filmie. Najpierw ostrożnie zastukany na klawiaturze fortepianu, a w finale filmu zagrany energicznie w trakcie słynnego koncertu „Live Aid” w 1985 roku na stadionie Wembley w Londynie. Dla Freddiego, który kilka tygodni wcześniej dowiedział się oficjalnie o swojej diagnozie, londyński występ przed 70-tysięczną publicznością był sprawdzianem hartu ducha. Zaśpiewał zaś najlepiej jak umiał dla swoich fanów i bliskich. 

 


Charytatywny mega-koncert „Live Aid”, na którym zagrały też takie gwiazdy, jak Phil Collins, Paul McCartney czy zespoły U2 i Dire Straits, posłużył twórcom filmu za idealną, optymistyczną klamrę końcową. Dwudziestominutowy set grupy Queen odtworzony w kinie dysponującym świetnym nagłośnieniem to prawdziwa uczta. Miło mi poinformować, że w sali kinowej nie należałem ani do najstarszych, ani do najmłodszych widzów. Estyma dla Queen trwa w najlepsze. 

 



Może Cię zainteresować.