sobota, 20 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Agnieszki, Amalii, Czecha| CZ: Marcela
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art 243: Hawiyrz, to brzmi dumnie | 17.06.2018

O tym filmie mówią ostatnio wszyscy. My też. W nowym wydaniu Pop Artu recenzja obrazu „Dukla 61”, a także powrót rubryki „Co szeptane”. Zapraszam!

Ten tekst przeczytasz za 8 min.
Górnicy z filmowej "Dukli". Fot. ARC

RECENZJA

DUKLA 61

7 lipca 1961 słońce piekło tak mocno, że nawet w cieniu drzew trudno było wytrzymać. Pod ziemią było jednak jeszcze gorzej. Socjalistyczny Hawierzów w tym dniu zamienił się w piekło, dosłownie. I o tym piekle, które pochłonęło w podziemiach kopalni Dukla 108 górników, reżyser David Ondříčeknakręcił swój najlepszy film w karierze.

„Samotáři”, „Jedna ruka netleská” i „Ve stínu” – trzy moje ulubione czeskie filmy nowej dekady. I zarazem powolny, ale konsekwentny rozwój zawodowy Davida Ondříčka, który na początku swojej kariery stawiał na ironię i scenariusz pisany jak gdyby pod wpływem środków odurzających, by w końcu odnaleźć siebie i przesłanie twórcze w znakomitym retro thrillerze „Ve stínu”. W nim brylował Ivan Trojan, ale Ondříček od zawsze miał szczęśliwą rękę w wyborze głównych protagonistów. W przypadku telewizyjnego dwuodcinkowego projektu „Dukla 61” postawił na Marthę Issową i Marka Taclíka. Z jednej strony szkoda, że „Dukla 61” powstała na potrzeby telewizji, bo za kreacje, jakie stworzyli oboje w tym filmie, zasługiwaliby na Czeskiego Lwa. Jednak ten, wiadomo, dotyczy przemysłu filmowego skierowanego do kin. O ile czeskie kinowe premiery tego roku bronią się tylko w sporadycznych wypadkach, o tyle telewizyjna „Dukla 61” urzeka od pierwszego ujęcia kamery profesjonalnością, ponadczasoowym przesłaniem i dopieszczeniem wszystkich scen do najmniejszego szczegółu. Czeska telewizja publiczna wzorem stacji skandynawskich i amerykańskich próbuje przekonać widza, że filmy oglądane z domowego tapczana mogą być też prawdziwym dzielem sztuki.

Na odbiorców z naszego regionu obraz „Dukla 61” oddziałuje z podwójną siłą rażenia. Zwłaszcza w Hawierzowie i okolicy każdy albo słyszał o tragedii z 1961 roku, albo – co gorsza – stracił w tym dniu kogoś z rodziny lub z grona przyjaciół. Twórcy scenariusza, Jakub Režný i Matěj Podzimek, posiłkowali się wspomnieniami rodzin zmarłych górników, artykułami prasowymi, by stworzyć żywy, zrozumiały dla współczesnego widza obraz tamtych wydarzeń. Reżyser David Ondříček, skądinąd prażanin ciałem i duszą, naciskał na aktorów, by szybko i dokładnie nauczyli się ostrawskiego dialektu. Od aktorów grających role górników wymagano dodatkowo posługiwania się specyficznym argotem, który konsultowano podobno z wykładowcami z katedry języka czeskiego na Uniwersytecie Ostrawskim. W efekcie paradoksalnie najwięcej słów krytyki widzowie kierowali właśnie w stronę zbyt sztucznego, nachalnego „mówienia po ostrawsku”. W moim odczuciu niesłusznie, bo większość aktorów wywiązała się z zadania na medal. Włącznie z Jiřím Langmajerem, który rolę dyrektora kopalni wykorzystał w maksymalnym stopniu. O kreacjach Marthy Issowej i Marka Taclíkawspominalem już na wstępie. Issowa w łatwej na pozór roli żony i matki czekającej codziennie na powrót swoich „chłopów” do domu, bryluje demonicznym połączeniem teatralnego i filmowego aktorstwa. Wybuchy gniewu przeplatają się z czułością, celne riposty z intymnością chwili. Przejmujące są nawet zwykłe momenty, kiedy to wkłada do lodówki zakupiony prowiant. Taclík jako głowa „hawiyrskiej rodziny” musi ograniczyć się do klamry męskiego, westernowego grania. Górnicy w filmie pokazani są bez okrasy. Jako twardziele, którzy lubią się napić, lubią pobalować po pracy, ale w domu chcą mieć oazę spokoju. W filmie nie zabrakło też plejady aktorów z naszego regionu. Ciekawą postać górniczej „femme fatale” wykreowała m.in. Zaolzianka Izabela Firla, obecnie członkini Teatru Narodowego Moraw i Śląska w Ostrawie.

W pierwszej części filmu zaznajamiamy się powoli z atmosferą socrealistycznego Hawierzowa. W centrum uwagi jest rodzina Šlachtów, która musi się pogodzić z nieoczekiwaną sytuacją – powrotem syna ze studiów, który staje na progu wraz z ciężarną przyjaciółką. W powietrzu od pierwszych sekwencji filmu unosi się jednak widmo zbliżającej się katastrofy. O niej w drugiej odsłonie filmu, którą twórcy potraktowali w iście hollywoodzkim stylu. Dramatyczna walka o życie w podziemiach nakręcona została z dużym rozmachem. Z dużym wyczuciem nakręcono też sceny patetyczne. Największym dramatem chwili była wiadomość otrzymana przez ludzi zgromadzonych przed bramą kopalni, że 108 górników już nie wróci do domu. Nazwiska czytane przez szefostwo kopalni, mdlejące kobiety, wyjące syreny karetek.

Nieodżałowany ś.p. Józef Chmiel opowiadał mi kiedyś, że pożar w kopalni „Dukla” będzie mu się śnił po nocach. Zmarły w zeszłym roku, pochodzący z Darkowa Chmiel z zamiłowania był historykiem, dokumentalistą, kolekcjonerem starych zdjęć i przedmiotów o tematyce górniczej. Był też jednak zawodowym ratownikiem na kopalni. O piekle wiedział wszystko. Podczas naszego spaceru po Darkowie dowiedziałem się również, że ówczesny dyrektor kopalni, Ladislav Klimša, wrócił z sądu z karą w zawieszeniu i „Dukli” szefował przez kolejnych siedem lat. O tych faktach twórcy filmu celowo pomilczeli. W zamyśle Ondříčka nie było bowiem nakręcenie typowego dokumentu, ale filmu, który sprowokuje widzów do wygrzebania starych i zdobycia nowych wiadomości na temat tragedii z 1961 roku. I ten cel udało się chyba osiągnąć z nawiązką. P.S. - warto też zwrócić uwagę na świetną ścieżkę dźwiękową autorstwa pochodzącej z Wędryni Beaty Hlawenkowej. 

CO SZEPTANE

NIE ŻYJE ROBERT BRYLEWSKI. Smutna wiadomość napłynęła znad Wisły. Nie żyje Robert Brylewski, lider i jeden z założycieli awangardowych zespołów muzycznych Kryzys, Brygada Kryzys i Izrael. Brylewski zmarł po „kilkutygodniowej śpiączce, spowodowanej ciężkim urazem”. Miał 57 lat. 3 czerwca na profilach zespołów Izrael i Kryzys napisano te oto smutne słowa: „Z wielkim żalem powiadamiamy, że dziś rano, po kilkutygodniowej śpiączce, spowodowanej ciężkim urazem zmarł Robert Brylewski. Nasz tata, partner, syn, dowódca naszych międzygalaktycznych i muzycznych podróży. Prosimy o uszanowanie naszej prywatności w tym trudnym czasie. Rodzina”.

KANYE WEST CZYNI DOBRO. Kanye West nie tylko rapuje, ale też... ratuje świat. Amerykański artysta stworzył projekt „Yezzy Home” bazujący na budowaniu betonowych domów dla osób ubogich. – Chcę czynić dobro na świecie, był ten był lepszym miejscem do życia – zaapelował muzyk do swoich fanów, a także architektów. Bez tej drugiej grupy „Yezzy Home” skazany byłby na porażkę. Wśród współpracowników Westa znaleźli się Petra Kustrin, Nejc Škufca, Vadik Marmeladov i Jalil Peraza. Z tym ostatnim Kanye West pracował razem przy projekcie „DONDA”.

KEITH RICHARDS SZCZERY DO BÓLU. Fani Rolling Stones wybaczą, ale dla mnie Keith Richards zawsze był średnim gitarzystą. ... letni gitarzysta i kompozytor większości utworów legendarnej grupy przyznał ostatnio, że wciąż nie wie, jak grać poprawnie własne kawałki. „One nadal dojrzewają, wciąż się tego uczę – stwierdził Richards. Czapki z głów za szczerość do bólu.

FANI MARTWIĄ SIĘ O JOHNEGO DEPPA. „Co się dzieje z Johnem Deppem?” – pytają fani. I faktycznie mają słuszne powody do obaw, bo amerykański aktor znany m.in. z kultowej serii o piratach z Karaibów schudł ostatnio niemiłosiernie. Depp znajdujący się obecnie na trasie koncertowej ze swoim zespołem rockowym wygląda jak żywy trup. Jednym tchem wymieniane są narkotyki, wódka, choroba, ale też przymierzanie się do nowej roli. Ostatnio tak dramatycznie zrzucił kilogramy Matthew McConaughey na potrzeby filmu „Witaj w klubie”, w którym wcielił się w postać mężczyzny chorującego na AIDS.

 Janusz Bittmar



Może Cię zainteresować.